— Każ dać dwa kufle bawara, ale jak najlepszego. Tramińskiego wiész jak kocham, dałbym mu wina, ale on go nie lubi, ani ja.
— Tatku, ale ty nie pij!
— Ale daj-że mi pokój, już przecie nie taka jestem panienka jak ty, ale stary rzeźnik. Każ dawać bawara i słuchaj ojca rozkazu, choć jesteś od niego rozumniejsza.
— Pani moja! zawołał Tramiński — ja z panem Sebastyanem gotów jestem pić rumianek.
Zaczęli się śmiać, ale bawara podano i Sebastyan któremu w gardle paliło, nie wahał się nim ochłodzić.
— No, rzekł zasiadając w oknie z Tramińskim — co słychać?
— Dopieroś mnie zagadnął. — Cóż ty chcesz żebym ja słyszał oprócz szelestu przewracanych kart?
— Jeśli nic nowego nie wiész, to skomponuj.
— Dalipan, panie Sebastyanie, ty dziś odemnie dzikich rzeczy wymagasz.
— Bom chory i zły.
— Ty? zły? a to coś nowego.
— Zły, jak mnie widzisz, zły na Paskiewiczów. Nie chcą sprzedać, i nie chcą.
— Nie chcą?
— Sprzedaliby, ale już mówią o stu siedemdziesięciu.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/145
Ta strona została skorygowana.