Mecenas był już całkiem zmieniony, ale myślał jak wynijść z téj łaźni, a dumy reszta wstrzymywała go od przeprosin.
— Ja tu jestem pan nie ty, mówił daléj żyd rzucając na niego oczyma przeszywającemi, gdybym odebrał moje nie zostałoby ci koszuli na grzbiecie do wyjścia. Cieszyłem się tobą jak dziełem rąk moich, myślałem że z ciebie zrobię człowieka a wyhodowałem...
Wstrzymał wyraz na języku.
— Panie Simson, przerwał mecenas, tego już nadto.
— Tak, nadto i temu musi być koniec — rzekł żyd, wszystko co u was mam muszę odebrać i między nami skończono. Jestem ludzki, nie zgubię cię ale nie chcę miéć do czynienia z tobą, moje weksle trzeba popłacić, przyszlę tu Herszka, licytować was nie będę, ułożę się o terminy, ale żadnego nie przedłużę, ani na dwie sekundy. Między nami koniec. Ale nim pójdę, bo moja noga więcéj tego progu nie przestąpi, ja tobie powiem panie Jasieńku prawdę. Słuchaj, ty źle skończysz, ty źle skończysz!
— Mówiłem tobie ze sto razy, rozum siedzi w chlebie z solą i cebulą, a nie w pieczonéj gęsi, bądź oszczędny i skromny i nie łżyj przed światem. Głupców okłamiesz, rozumnych nigdy.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/155
Ta strona została skorygowana.