i przysypał ziemią i przywalił kamieniem, to zemsta Boża każe mówić głazom i jęczéć ziemi.
I znowu potrząsnął szatami żyd idąc ku drzwiom, mecenas pochwycił go za rękę usiłując powstrzymywać, ale Simson milcząco, pogardliwie odwrócił ku niemu oczy groźne i wziął za klamkę.
— Nie będę się tłumaczył — rzekł drżącym głosem Szkalmierski — rzeczy nie tak stoją, jak panu powiedziano, to fałsz i potwarz. Zresztą to mojego sumienia sprawa. Zostawcie to mnie. Ale za cóż mnie chcecie prześladować, mścić się?... to się nie godzi.
— Mścić się! zawołał Simson, gdybym ja chciał zemścić się — to do jutraby ciebie nie stało. Nie za mnie, za nią, za wszystkich, pomści się pan Bóg, ja! ja nie potrzebuję nawet ręki podnosić. Śmiejesz się — dla ciebie niema Boga i sprawiedliwości — ale je ujrzysz nad sobą, gdy już odwrócić ich nie czas będzie.
— Panie Simson, powtórzył mecenas — to są niesłychane rzeczy, pan jesteś rozogniony, rozgniewany, pan postępujesz sobie ze mną — na to nie ma wyrazów, miarkuj się pan.
Simson obrócił klucz w zamku, nie odpowiedział nic, w progu nałożył sobolową czapkę na głowę i majestatyczny, poważny, milczący, powoli wyszedł z domu.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/159
Ta strona została skorygowana.