Strona:Złoty Jasieńko.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

nad opis długo trwającéj walki z losem i kartami, bo ostateczny wypadek stanowi cały jéj interes.
Podchmieleni goście grali żywo i niebacznie; Szkalmierski rozgorączkowany, niecierpliwy, stawił grubo, ale szło mu nadzwyczaj — nadzwyczaj szczęśliwie, jak nigdy. Tak szczęśliwie, że w końcu goście poczęli wytrzeźwieni spoglądać po sobie milcząco i chmurne przybiérać oblicza.
Podano wina dla rozjaśnienia ich — i po chwili gra znowu kwaśne sprowadziła humory. Szkalmierski w istocie miał dnia tego szalone, niepraktykowane, zdumiewające szczęście, co postawił, wygrywał. Podwajano naturalnie stawki, przegrywano sumy coraz większe.
Gospodarz był widocznie pomieszany, po kilka kroć radził przestać, ale zmuszano go aby dał rewanż, wygrawszy musiał być posłusznym, i niechcący ograł wszystkich ostatecznie. Gotowe piéniądze, ile ich było, dawno się już do jego kieszeni przeniosły, grano daléj na krédę.
— Wiész co — zawołał w końcu Micio, ciskając kartami — gdybym się nie znał na grze lepiéj od ciebie i nie wiedział żeś z kościami poczciwy, mógłbym cię posądzić, Jasień ku złoty! Ale gra ci sprzyja do stu tysięcy, pobłażasz nam, nic nie pomaga, zgrani jesteśmy, niech cię wszyscy diabli porwą.