Panna Polcia zarumieniła się mocno, widywała tego pięknego młodego eleganta, którego sobie pokazywano z ciekawością, w kościele, w ulicy i ogrodzie.
— Na miłość Boga, dodał składając ręce pan Sebastyan, zróbcie mi tę łaskę i zrewidujcie sienie i pokoje żeby gdzie co nieprzyzwoitego na drodze nie spotkał.
— Ale cóż ma być nieprzyzwoitego, oburzona spytała p. Sebastyanowa, zlituj się.
— To człek do elegancyi nawykły, zmiłujcie się, garnki, sita, przetaki i rzeczułki pouprzątajcie, będzie się z nas śmiał.
— A to niech się śmieje, odparła jéjmość.
— Ale mamciu, zawołała Polcia, i nie będzie się śmiał i nie damy powodu. Gdzież tatko widział żeby u nas było kiedy tak nieporządnie, wyjąwszy gdy się pieką wielkanocne ciasta, lub przyrządza wigilia.
— I pył pościérać, rzekł rzeźnik, i...
— Zostaw że to nam babom, a siedź spokojnie, ja ci wstydu nie zrobię, zobaczysz — odezwała się sama jéjmość biorąc się w boki. — Zresztą mój dobrodzieju, ja ci powiem jedną rzecz.
— Powiédz a dobrą — uśmiéchem naprawiając swą niegrzeczność rzekł pan Sebastyan.
— Oto, mój dobrodzieju — że ja dla nikogo, czy on pan, czy graf, czy książę, domu przewracać
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/176
Ta strona została skorygowana.