— A panuż ona potrzebna koniecznie? zapytał Szkalmierski.
— Bo tak, wyżyć bez niéj mogę, ale nabyć by nie szkodziło. Przyznam się ja panu, piéniądz jaki się uciułało trzymać w domu, nie jest dobrze. Jest tam trochę grosza...
— Czyżbyś pan go ulokować nie mógł?
— Jak? spytał rzeźnik, toż nic łatwiejszego nad umieszczenie piéniędzy, ale się z niemi potém człek nie zobaczy, i procesu jeszcze napyta.
— Naturalnie, tu pewne ostrożności prawne i hypoteczne są nieuniknione, ale bądź co bądź, piéniądz nawet korzystniéj da się użyć niż na nabycie kamienicy, którą trzeba jeszcze restaurować, łożyć na nią, a ona potém może procentować nie będzie.
— Ono to prawda, szanowny mecenasie, ale my mieszczanie...
— Jeśliś pan chciał już mojéj rady zasięgnąć, dodał Szkalmierski, mam obowiązek dać mu ją szczérą i dobrą. Nie napieraj się pan téj kamienicy, zostaw ją, rok, dwa, nie znajdą kupca, i prosić ci się będą.
— Tak, a jeśli mi mydlarz jaki, albo garbarz się pod bok wsunie, komin mi panie na trzydzieści łokci wymuruje nad głową, dymu, swędu i ognia naprowadzi.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/180
Ta strona została skorygowana.