Mecenas się uśmiéchnął. — Nie tak to powabne nabycie.
— No, a cóż z piéniędzmi robić? zapytał Sebastyan, wzdychając.
— Jest to delikatna materya, wahając się z bijącém sercem począł mecenas, na piéniądze by się znalazła lokata, ale radzić...
— Proszę radzić, proszę! przerwał rzeźnik, przecież ja wiem że pańska rada zdrowa, kiedy jéj stary Simson i Bartkowski słuchają, a panu kapitały powierzają.
Szkalmierski się uśmiéchnął, szło mu jak po maśle, był już pewny tego, dziwił się szczęściu, pozostawało tylko rękę wyciągnąć.
— Nie, rzekł z Simsonem już nie mam interesów, stary mnie obraził, jest nadto wymagający.
— No, panie, zwyczajnie żyd! dodał z uśmiéchem rzeźnik.
— Nie przeczę że uczciwy...
— Ale cóżbyś pan radził? dorzucił pan Sebastyan.
— Trafia się, powoli wycedził mecenas, że my prawnicy miewamy bardzo szczęśliwą zręczność umieszczania kapitałów, ale nie zawsze. Gdybyś sobie pan życzył tego, ofiarowałbym mu moje usługi.
P. Sebastyan pochwycił go za rękę.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/181
Ta strona została skorygowana.