grzeczny i słodki i aż do obudzenia w niéj strachu, chwalił wszystko. Rad był zawiązał rozmowę z panną Apolonią, ale do czego się tu było przyczepić, i co pochwycić?
Jakichś kilka słów ogólnych głośniéj przez nią powiedzianych do matki posłużyły mu ku temu — uśmiéchnął się znowu, spojrzał oczyma pełnemi słodyczy, rzewności, tęsknoty i odezwał się pytaniem dlaczego panny Apolonii nigdy nigdzie nie widać.
Zdaje się że w obu paniach obudził on uczucie jedno, gdyż matka nie dała córce odpowiedziéć nawet i sama się odezwała.
— Moja Polcia umié się zająć w domu, muzykalna bardzo, czyta wiele, i woli siedziéć z nami.
— Ale bądź co bądź towarzystwa potrzeba.
— Towarzystwo my swoje mamy, odparła matka, a trudno napraszać się tym co nas nie chcą lub iść tam gdziebyśmy my nie żądali.
— Cóż to za szkoda trzymać w ukryciu taką ozdobę miasta, mogę powiedziéć, żywo zawołał mecenas sądząc że ten oklepany frazes dla skromnych pań będzie jeszcze bardzo wystarczającym. W téj chwili ujrzał prawie szyderski uśmieszek na ustach Polci i zląkł się — czuł że się jéj musiał wydać pospolitym nadto ze swoim konceptem.
Polcia ośmielona zbliżyła się.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/184
Ta strona została skorygowana.