Mecenas poznał w niéj piękną niegdyś baronową...
— Nic pani... to... to.. uboga!! uboga.. i dodał, idź-że sobie wasani!
Baronowa prawie nie przywitawszy się, szybko wyjęła z woreczka parę złotych i chciała je włożyć w ręce ubogiéj, która z oburzeniem odepchnęła ją i z krzykiem wybiegła.
— Cierpi trochę pomieszanie! rzekł mecenas podbiegając... niech pani nie uważa... proszę... proszę...
Ale jąkał się blady, mówiąc te słowa.... błysk oczów staréj matki, w których łzy wypaliło przekleństwo, przebił go jak nożem... zląkł się, nie wiedział sam czego. Ucho jego słyszało schodzącą ze schodów matkę.. i urywane wołanie jakieś, którego dźwięk tylko go dochodził... a znaczenie odgadywał straszliwe...
Baronowa zmęczona, trochę może przelękła, padła na fotel oglądając się. Nigdy jeszcze nie była u mecenasa, ciekawie przypatrywała się jego mieszkaniu.
— Mais c’est charmant! odezwała się po chwili z westchnieniem.
Potém jakby znużona podniosła zwolna zasłonę od kapelusza, pogładziła białą rączką włosy, rzuciła okiem na zwierciadło i rzekła uśmiéchając się smutnie.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/191
Ta strona została skorygowana.