Strona:Złoty Jasieńko.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

Prezes spuścił głowę smutnie.
— Ja przed tobą mecenasie nie będę miał sekretów, wywnętrzę ci się zupełnie.
— Możebyśmy wyszli do innego pokoju, tamby nam było wygodniéj, zaproponował mecenas, bojąc się ażeby baronowa nie słuchała rozmowy — co nieohybnie nastąpić musiało.
— Nie — nie, ja tu widzę śniadanko, rzekł przysuwając się stary łakomie mimo zmartwienia — a choć coś już przetrąciłem w hotelu, ale to te hotelowe jadła. Ho! ho! zawołał — pasztecik. Więc tylko ten pasztecik zjem, bo to się łatwo psuje, a tymczasem opowiem całą historyą.
Mecenas starał się szastać nogami, ale to się nie wiele przydało.
— Otóż, mój dobrodzieju — mówił prezes ująwszy pasztet w rękę cały i łyżkę, powiem ci że uwielbiam baronowę. Przed laty ośmią była ona jeszcze daleko piękniejszą, dziś, przywiędła, tak, chociaż dobrze zakonserwowana. Cha! cha! ale co to, mości dobrodzieju — konserwowanie! No, ale jaka ona jest, ja ją kocham. I mimo jéj wad, a ma wady, muszę to wyznać, muszę. Jest płocha, jest okrutnie płocha, kochała mnie, kochała rotmistrza od huzarów, chciała się wydać za starego hrabiego, robiła słodkie oczy do wszystkich, tak mości dobrodzieju, co prawda to prawda! Aleby to było z wiekiem ustało, a ja ją kocham! kocham. I te-