Podróżny kazał się wieźć do hotelu, a w któremże z podobnych miasteczek niéma warszawskiego hotelu? Był on i tu, ale niestety — mógłby się był skromniéj nazwać poprostu zajazdem lub gospodą.
Żydek rozbudzony ledwie wprowadził podróżnego do lichéj stancyjki w któréj jeszcze po niedawnym poprzedniku nie zamieciono pozostałości i nie zabrano siana wygniecionego na łóżku. Izba była zimna, okno niedomknięte, ranek mroźny a gospoda nieobiecująca. Nie dziw téż że podróżny niezrzucając płaszcza, w najgorszym humorze począł naglić o lepsze mieszkanie i samowar. Żydek razem zamiatał, obiecywał, tłumaczył się, ziéwał, drzwiami stukał i starał się okazać usłużnym.
Ledwie w pół godziny izdebka poczęła jakoś wyglądać weseléj; rozpalono ogień na kominie który trochę dymił za otwarciem drzwi, wniesiono samowar i posługacz stanął u drzwi. Dwa czy trzy razy otwarły się one, dla napraszających z miotełkami, szuwaksem i innemi drobnostkami kramarzy, którym opędzić się było trudno, gdy nareszcie sama gospodyni trzymająca sklep w hotelu, w którym tylko ptasiego mléka dostać nie było można, wtoczyła się poważnie. Posługacz zapobiegając aby i ją nie spotkał rozkaz wypchnięcia za drzwi,
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/208
Ta strona została skorygowana.