zarekomendował jako panią Chaję, właścicielkę warszawskiego hotelu.
Podróżny milczący i chmurny kiwnął głową, na różne pokusy rumu, wina, likworu, płótna, sukna nie raczył nawet odpowiedziéć, ale po przydługiém milczeniu ozwał się.
— Waćpani jesteś gospodynią?
— No tak, do usług pańskich.
— Waćpani więc powinnabyś tu znać w miasteczku wszystkich...?
— Czemu nie mam znać? odpowiedziała zbliżając się ciekawie.
— Tu nie dawno zmarł pan Wurmer?
— No tak, jego pochowali kilka dni temu?
— Miał on tu dworek? daleko?
— Jego dworek, w ulicy może piętnaście minut od mostu.
— Cóż tu o nim słychać?
— Słychać? czego miało być słychać? On sobie umarł spokojnie i nic nie słychać.
— Pozostała po nim córka?
— No, tak, panna Felicya, tak, ona u mnie zawsze kupuje wszystko.
— Miał być słyszę bogaty.
— Kto to tego może wiedziéć? odparła gospodyni jakoś dosyć obojętnie; jedni mówili że bogaty, drudzy nie wierzyli.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/209
Ta strona została skorygowana.