— A adwokat Rylski daleko ztąd mieszka? spytał przybyły.
— Zaraz za apteką.
I była chwila uroczystego milczenia, gospodyni badała oczyma przybyłego, podróżny myślał jakby się czegoś od niebardzo gadatliwéj jéjmości dowiedziéć.
— To pan pewnie za interesem jakim przyjechał? spytała.
— Po części — rzekł tajemniczo podróżny i spojrzał na zegarek. Ósméj niéma jeszcze, szepnął w duchu, mógłbym spocząć nim pan Rylski wstanie.
— Pan chce się widziéć z p. Rylskim?
— Zapewne.
— To Mordko pana zaprowadzi.
— Ale jeszcze zbyt rano.
Gospodyni nie odpowiedziała nic — przybyły wahać się zdawał od czego począć. Począł jednak od pożegnania pani Chai która wyszła bardzo powoli. Ona wiedziała już po co przybył podróżny, ale on nie dowiedział się od niéj ani słowa.
Po wyjściu prędko przeodział się gość i zawołał Mordka aby mu towarzyszył do adwokata. Zdawał miéć już plan osnuty i niecierpliwić się stratą czasu.
Ósma biła na zegarze u Franciszkanów, gdy się znaleźli w pustéj uliczce.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/210
Ta strona została skorygowana.