ślonego koloru obwiązaną, pokazała się przez szczelinę.
— Kto tam? czego?
— Przybywam z listem od pani baronowéj Żabickiéj, dla widzenia się w interesie z panną Felicyą.
Jedno oko patrzało nań przez szparę gdy mówił, oko oprawne w czerwoną powiekę pomarszczoną, ale bystre i jasne. Z początku nie było odpowiedzi.
— Kto taki? co takiego? z cicha spytano. Mecenas powtórzył.
— Proszę o list.
— Szkalmierski podał go przez szparę.
Wysunęła się poń blada, sucha, koścista, z niezmiernie długiemi palcami ręka i pochwyciła prędko.
— Zaraz, rzekł głos, czekaj pan.
Drzwi się przymknęły, chód dał słyszéć wewnątrz. Mecenas oparty o ścianę czekał posłuszny.
Dobry kwadrans upłynął, otworzono. Sień była ciemna, przed wchodzącym sunęła się postać dziwna, poczwarnie mała, osłoniona chustą szarą która okrywała głowę i spadała do stóp. Nie zwróciła ona twarzy ku niemu ale go poprzedzała zwolna, otwarła drzwi pokoju przyciemnionego i pustego. Dopiéro tu odwróciła się ta istota twarzą ku
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/216
Ta strona została skorygowana.