na. Młodość i wesele zawcześnie znikły z tego oblicza, na którém uśmiéch rzadkim był gościem.
Patrzyła tak długo, w oczach zakręciło się coś jak łza, zabłyszczały mocniéj, spuściła głowę, ale w téj chwili stary Tramiński właśnie podszedłszy, cicho i grzecznie ją pozdrowił.
Dziewczę wzdrygnęło przestraszone.
— Cóż to tak panna Tekla się spóźniła? odezwał się do niéj.
— Ja? ja?.. pośpiesznie odpowiedziała, ja, miałam w magazynie robotę, a że przy mnie i dozór, nie mogłam odejść póki się wszystko nie przyprowadziło do porządku.
— No, to teraz i ja i panna Tekla możemy powracać razem, bo to droga jedna. I ja się przypóźniłem, rzekł Tramiński. Widzę że panienka się zapatrzyła na dom Leonarda, a to tam wieczór czy coś.
— Ja! ja nie zapatrzyłam się wcale, proszę pana, rzekło dziéwczę nieco zmieszane. Cóż to tak ciekawego?.. tylko tak. A cóż mnie tam obchodzi wieczór, zabawy, i...
Ale głos zdradzał pomieszanie.
— A! czasem człowiek mimowoli się, ot jak i ja, zagawroni na dom który wygląda weselej.
— Ale czyż wszystko co tak wygląda jest w istocie wesołe? odpowiedziała panna Tekla uspokojona.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/22
Ta strona została skorygowana.