Nim dojechał mecenas do Zakrzewka miał dosyć czasu do namysłu co mu tam mówić wypadnie — najzgodniéj z własnym interesem. Szkalmierski miał bowiem za zasadę naprzód pamiętać o sobie, potém robić coś dla drugich, jeśli mu to nic nie zawadzało a służyło do podźwignięcia reputacyi. Skłamać wyraźnie i być złapanym na fałszu nie miał ochoty, byłoby to złą rachubą — ale rzecz mógł wystawić nieco ukolorowaną, naprzykład że testament wprawdzie dopuszczał siostry do równego działu, lecz były pewne zastrzeżenia i klauzuły, że odebranie spadku okazywało się trudném i wymagało zachodów umiejętnych.
Chciał delikatnie dać do zrozumienia pani baronowéj że najkorzystniéj dla niéj byłoby pójść za.. prawnika, któryby naówczas sercem i duszą musiał interes zachwiany i zawikłany podźwignąć.
W tych myślach wstrząsając się jeszcze z trwogi na wspomnienie panny Felicyi, dojeżdżał do Zakrzewka. Z prezesem skończył był, przedstawiając mu iż sprawę należało zostawić czasowi. Zostawia się zwykle czasowi tę niedojrzałą gruszkę, któréj nie możemy być pewni czy dojrzeje czy zgnije.
Bądź co bądź, mecenas od niejakiego czasu był jak w wirze wypadków — myśli mu się przesuwały różowe i czarne, plącząc najdziwaczniéj, napełniając go trwogą, niepokojem, nadziejami i zwątpieniem. Matka, Wilmuś, dom Sebastyana,
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/226
Ta strona została skorygowana.