Nieznajomy zbliżył się nieco, konie dopiéro zaczynano zaprzęgać, usiadł więc około mecenasa pokręcając wąsa.
— Słyszałem, rzekł — że interesa poczciwego prezesa, jakoś nie są w najświetniejszym stanie.
— Ale ja w téj chwili nie dla samego prezesa jeździłem, odezwał się Szkalmierski, zapomniawszy zupełnie że zbyt się obszernie w tym przedmiocie przed nieznajomym rozgadywać nie wypadało. Miałem polecenie bliżéj się dowiedziéć o spadku który na baronowe Żabicką po ojcu ma przypaść.
Nieznajomy nic nie odpowiedział, pokiwał głowę tylko, a po długiéj przerwie rzekł obojętnie.
— A! tak! Cioteczna siostra nieboszki prezesowéj, Wurmer z domu, kapitan.
— Tak! tak, podchwycił mecenas.
— Pan dobrodziej z drogi, zmęczony, a ja mam z sobą doskonałe bordeaux i kawał salami, możebym mógł prosić?
Szkalmierski był w istocie głodny, trudno było odmawiać, przystał, podróżny kazał podać butelkę i szklanki. Salami służyło tylko do podbudzenia pragnienia, a wino było doskonałe. Mecenas wychylił, spragniony będąc, szklanicę i dopiéro gdy go dobrze rozgrzała, postrzegł że wino jest wcale mocne. Podróżny natychmiast nalał drugą.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/229
Ta strona została skorygowana.