— Zapewne! zapewne! rzekł Tramiński, ale bądź co bądź, miléj to wejść, wracając od pracy, do domu gdzie nas czekają, witają, garną się do nas, niż — jak ja, jak wy do pustéj stancyjki, gdzie niéma żywego ducha. Człowiek ludzi potrzebuje.
— Pan się trochę myli — spokojnie odpowiedziała panienka, myśląc że mnie już tam w domu nikt nie czeka. Prawda to żem sama na świecie, ale mieszkam obok gospodyni domu, poprzyjaźniłyśmy się, to ludzie prości, nie dumni. Dzieci kilkoro, przywiązały się do mnie, ja do nich, więc już człowiek nie sam, mój panie Tramiński.
— A toć panienka szczęśliwsza odemnie, rzekł stary wzdychając — do mnie nawet kot się nie przywiąże. Probowałem zapoznać się z gospodarstwem mojém, z sąsiadami, gdzie tam!!
Panna Tekla spojrzała na biédaka, który głowę spuścił na piersi i szedł sam postrzegłszy że przeciwko swojemu zwyczajowi nadto tego dnia, jakoś z ucisku serdecznego, przed ludźmi się naspowiadał. Zawstydził się słabości swéj. Przeszli tak Grodzką ulicę, na progu kamienicy[1] mieszkała Tekla, czekała na nią w istocie dzieweczka kilkuletnia i ze śmiéchem wesołym rzuciła się ku niéj, wołając Teklusia! Teklusia!!
Tramiński milczący ukłonił się jéj grzecznie i powoli powlókł się daléj.
- ↑ Błąd w druku; najprawdopodobniej powinno być gdzie mieszkała lub w której mieszkała.