— No, dosyć, ale mi się śmiać chce.
Mecenas spochmurniał, widocznie mu jakoś nie szło, prosił o pozwolenie zmiany ubrania.
— Dobrze, kochany mecenasie, zawołała wstając z krzesła baronowa, która grała rolę gospodyni — ale chyba cię znowu chwilowo w oficynie postawię, bo w pałacu zajęte wszystko.
— To i więcéj gości zastałem, oprócz Mylskiego? spytał.
— A tak! szepnęła baronowa — jest jeszcze parę osób.
Zmęczony i skwaszony Szkalmierski, poszedł znowu do zimnego pokoiku w oficynie, gdzie miał się przebiérać, ale w istocie siadł na łóżku i dumał.
Baronowa była grzeczna, ale jakaś inna, ostrożna — nieco chłodna, prawie szyderska, a ten Mylski? ktoby się to był spodziéwał. Szkalmierski w téj chwili brzydził się tymi myśliwcami biegającemi za posagiem!! co za obrzydliwa w istocie zapobiegliwość, jaka chciwość szkaradna!! i tak porwać mu jednę z jego nadziei z przed — nosa!! nagle, fe!
Dziwił się bezwstydowi tego człowieka, a osobliwym fenomenem (któremu w takich razach ulegają wszyscy) — nie zwrócił tych uwag wcale ku sobie! Wystawiał siebie niemal jako ofiarą ludzkiéj zdrady.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/237
Ta strona została skorygowana.