— A teraz, rzekł z powagą studenta który odmawia wyuczone powinszowanie — a teraz szlachetny dobroczyńco mój, pozwól bym ci w dowód niewygasłéj wdzięczności, ośmielił się złożyć w ofierze nieudolne dzieło rąk moich. Jest to laska, vulgo kij, przyozdobiony wizerunkiem takiego łotra jak ja. Patrz jegomościuniu, śmieje się bestya, myśli pewnie jakiegoś figla wypłatać! Niech ci ten obraz młodocianą nieuprawną wyrzeźbiony dłonią przypomni tego diabła, z którego ręka twa ojcowska wyrzeźbi może uczciwego człowieka. Dixi.
A co, tatku? nie ładnie? Laska jak laska, ale mowa mi się udała, szkoda że prócz nas dwóch nikt jéj nie słyszał, a ty o niéj jutro zapomnisz, ja zaś dzisiaj. Lecz wdzięczność w niéj wyrażona pozostanie w mém sercu do zgonu.
I śmiejąc się, począł go po rękach całować, a łzy mu się w oczach kręciły; stary rozczulił się także, chwycił go w ramiona i całował w głowę.
— Wilmuś, dziecko moje, tylko mi się nie zepsuj znowu, a w niedzielę, czy tam kiedy będziesz mógł, zajdź czasem do mnie. Wiész, jam okrutnie samotny, dobrze pogawędzić, a ja ci dalipan dobrze życzę i źle nie poradzę.
Wilmuś otarł łzy i zaręczył że (jak się wyraził) zabiegać będzie.
— Ale gdzież ciebie szukać? dokąd się ty wynosisz? powiédz.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/248
Ta strona została skorygowana.