— E, to tam strasznie daleko, ale ja tu będę przychodził, to za miastem.
— Cóż ty bałamucisz? stolarz za miastem?
Wilmuś się kręcił.
— Już się z czémś taisz, zawołał stary, więc jest coś niedobrego. To darmo, gdyby była prawda coś powiedział, dla czegóżbyś mi miał ukrywać nazwisko majstra i mieszkanie.
Wilmuś się w głowę poskrobał.
— Ja to sobie myślę — rzekł, jak to się czasem okoliczności dziwnie składają. Dalipan żebym był ja sam na miejscu jegomości, przysiągłbym że Wilmuś łajdaczyna i kłamie, a tymczasem, parole d’honneur, tak nie jest! A milczéć muszę, bo muszę...
Stary popatrzył nań bacznie.
— No to ci powiem tylko jedno, że w tém babę czuję, i dodam że młokosy giną przez baby, i że jeśli wplączesz się w jakie bałamuctwo, toś przepadł.
Wilmuś się strasznie począł śmiać, aż się za boki wziął.
— Masz jegomość słuszność, baba jest, ale dla uspokojenia was, przysięgnę że ma lat sześćdziesiąt i kilka. A daléj nie badajcie mnie, bo nie powiem nic.
To powiedziawszy, pocałował go w rękę jeszcze raz i zniknął.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/249
Ta strona została skorygowana.