Tramińskiemu się dziwnie smutno zrobiło — a zarazem niespokojny był o chłopca, nie rozumiejąc téj historyi i posądzając go niesłusznie — Wilmuś na jakiś czas zniknął mu z oczów zupełnie; stary wzdychał — niekiedy nawet mówił sobie w duchu: — Niewdzięczny!
Dawny tryb życia powrócił, i cisza i samotność. Wiele osób lubiło i cenić umiało poczciwego Tramińskiego, ale on się nikomu nie nabijał, bo wiedział że ubogiemu w towarzystwie majętniejszych zawsze ciężko — i im z nim także nie łatwo.
Pana Sebastyana nie widział już od dość dawna, gdy się spotkali w ulicy. Stary zupełnie był z bólu gardła wyzdrowiał i znowu chodził po błocie za swemi wołowemi interesami.
— Tramiński! zawołał Sebastyan do niego przez całą szerokość ulicy — cóż ty unikasz mnie? ani się pokażesz? ani mi już głową kiwniesz? od czasu jak cię mecenas opuścił, zdumniałeś.
Stary rozśmiał się.
— Ot jest! rzekł — wiész panie Sebastyanie że nie lubię chodzić w gościnę, bo sam u siebie nie mam gdzie gości przyjąć.
— Tak i dlatego każesz nam za sobą tęsknić.
— Nie żartowałbyś.
— Ale jak mi Bóg miły, przyjdź-że kiedy do mnie, bo nawet jest niby kawałek interesu.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/250
Ta strona została skorygowana.