Strona:Złoty Jasieńko.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

— Albożby mi jakie groziło niebezpieczeństwo?
— Spodziewam się że dotąd jeszcze nie — rzekł żyd spokojnie — ale ja was szanuję i powinienem wam powiedziéć co wiem.
Spoczął na chwilę. Sebastyan patrzył nań mocno zaciekawiony.
— Gdybym ja był takim żydem za jakich wy nas wszystkich macie — rzekł Simson, coby mnie to szkodziło żebym ja moję należność waszemi piéniędzmi odebrał?
— Nie rozumiem.
— Poczekajcie, zrozumiecie. — Co wy myślicie o mecenasie Szkalmierskim?
Rzeźnik się zamyślił.
— A no — jest to człowiek zręczny, rozumny, uczciwy i wcale do rzeczy.
— Do jakiéj rzeczy? spytał żyd — do téj któréj trzeba szukać w cudzéj kieszeni? no tak. On tu u was był; wy jemu wierzycie. Być bardzo może iż myślicie oddać mu jaki piéniądz na spekulacyą? Otóż ja wam powiem, że on mnie jednemu winien więcéj niż ma całego majątku, i że to jest człowiek nie poczciwy, matacz, kręciel i łajdak, tak — łajdak.
— No, no! nie zżymaj waćpan ramionami — dodał izraelita, nie zżymaj!! ja co mówię to święta prawda. Ja go wyprowadziłem z kancelisty, myśląc