— No — mój panie — odparł Simson, to jest nasza rzecz wszystko wiedziéć; coby żyd wart był żeby nie miał policyi?
Uśmiéchnął się — no — a prawda że tak było?
— Prawda — prawda! zawołał pan Sebastyan, ale mi nie zaprzeczycie że to człowiek z głową i rozumem, a rozumny człowiek nie popełnia szelmostw, boby się zgubił.
— Tak, wielkiego szelmostwa nie zrobi ale małe i skryte, czemu nie? Onby was rok wodził pocichu, nim byście się opatrzyli że oszukuje.
— Słuchaj waćpan ja wam jedną rzecz powiem. Ja jego z łachmanów wyprowadziłem, ja jego stworzył, ja jestem stary i nie bardzo głupi, a on mnie, mnie, mnie — oszukiwał i oszukał!!
P. Sebastyan usta otworzył, ostatni argument był dlań przekonywającym — zamilkł.
— Niech-że wam Bóg płaci za waszą dobrą dla mnie przyjaźń, rzekł powoli, ale możeż to być ażeby ten poczciwy Tramiński dał się użyć do takiéj roboty?
— Jakto dał się użyć? alboż on wiedział do czego używają go? On tak samo was byłby potrafił nasadzić na mnie i wybyście się wcale nie domyślili, a mnie może na was.
— Stary Tramiński nic nie winien, dodał. W jego ręku ludzie są jak lalki których on sznurki pociąga, aby mu tańcowały jak każe.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/254
Ta strona została skorygowana.