Odpowiedzią był — dobry wieczór! z uśmiechem wesołym rzucony. Jakby na przekór narzekaniom na osamotnienie zjawił się gość, choć wcale na ten raz nieproszony i bodaj nie w porę.
Tramiński podniósł głowę i spojrzał z widoczném nieukontentowaniem.
We drzwiach na pół przechylony, jak gdyby się wnijść bez pozwolenia obawiał, stał wysmukły, przerosły, bladéj ale przystojnéj twarzy młody chłopak. Filuterna jego mina zdradzała spryt wrodzony i ochotę do swawoli. Mimo młodości zmęczenie i zużycie wczesne malowało się na twarzy wysmukłéj, w któréj tylko dwoje oczu czarnych świeciło jak węgle. Czupryna rozczochrana, surducina spięty na jeden pozostały guzik, niemogący pokryć braku kamizelki i zbrukanéj koszuli, spodnie oszarpane, buty zabłocone, kijek pod pachą, dopełniały całości doskonale uosabiającéj włóczęgę i prawdziwego łobuza.
— To ja, to ja, jegomościuniu, niech się jegomość nie gniewa.
— Znowu tutaj! zawołał Tramiński.
— A no, cóż robić, słowo honoru jegomościuniu, nie winienem, niech tylko pan mnie posłucha, wytłumaczę się żem niewinny jak nowonarodzona dziecina, ale mnie los ściga, ah! westchnął.
— Tak! ktoby ciebie słuchał, zawołał Tramiński, ktoby ci wierzył, potrafiłbyś mu zawsze do-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/26
Ta strona została skorygowana.