dziéć, dodał po chwilce, gdzie się on kryje, żeby go odwiédzić, żeby mu pomódz, poradzić?
Panna Tekla zamyśliła się.
— Ja to sama dobrze nie wiem dlaczego się on tai, ale miarkujesz pan że mi nie wypada zdradzać tajemnicy cudzéj.
— Cóż za tajemnica? przedemną?
Tramiński ruszał ramionami.
— A no — trzeba się poddać temu, rzekł — ale powiédz że mi, ciężko mu? bardzo ciężko?
— Trochę, ale sobie radę daje, wziął się do roboty szczerze, majster go lubi, jest na drodze do tego że na chleb zapracuje. Matka zresztą nie potrzebuje wiele, i ona jeszcze coś robić może, i...
Tu się panna Tekla zatrzymała, zarumieniła, a jakby przypomniawszy sobie że czas powracać do domu, skłoniwszy się staremu, prędkiemi kroki naprzód pobiegła. On pogonił ją oczyma, ale mu prędko w mroku wieczornym zniknęła.
— Dosyć że życie się z samych składa zagadek, których ostatniego słowa nigdy człowiek wiedziéć nie będzie; mówił powracając zwolna Tramiński. Wilmuś łajdaczyna, zagadka, zagadka. Mecenas uczciwy człowiek, zagadka, stary Tramiński pracujący od rana do nocy a goły, pragnący być uczciwym a posługujący mimowolnie szachrajom, zagadka. Panna Tekla wczoraj smutna jak noc, dziś wesoła jak poranek, ditto, żyd który
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/267
Ta strona została skorygowana.