opiekuje się Sebastyanem, ditto, panna Sebastyanówna, któréj się młody i ładny chłopak niepodobał, idem i tak daléj bez końca.
Może być że są szczęśliwe głowy, mruczał, co to wszystko sobie wytłumaczyć potrafią — ja — nie. Idę całe życie jakby wśród ciemnego korytarza, omackiem, ostrożnie, a co chwila się o coś stłukę lub komuś guza nabiję.
Tfu — bo lepiéj o tém nie myśléć! westchnął — aby do końca!...
— Niech-że będzie pochwalony Jezus Chrystus! krzyknął mu ktoś nad uchem, a przestraszony stary aż się cofnął. Był to Wilmuś który zdyszany biegł, pocałował go w rękę i chciał biedz daléj.
— Stój niewdzięczny! gdzie cię to licho niesie?
— Ojcze dobrodzieju! pilny interes, muszę wypić kufelek piwa bo mi w gardle zaschło i — do domu — przystałem na niemiecką wiarę, niéma jak piwo.
— Myślisz że nic nie wiem, pośpieszył Tramiński — otóż wszystko wiem.
Wilmuś się śmiał. — Co — ojcze? co?
— Wszystko, śpieszył stary, żeś matkę znalazł, żeś dobry, poczciwy syn, że ją utrzymujesz, że wódki nie pijesz.
— Któż to panu mówił?
— Jak w bajce, piąty paluszek.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/268
Ta strona została skorygowana.