tem rękę opiérającego mu się starca, pocałował ją i zawołał.
— Dobrodzieju najmiłościwszy, nie gniewaj się, nie sekuj, nie gdérz, stój, czekaj, wiele ci czasu nie zajmę. Słowo honoru, parole d’honneur, jak cię kocham. Ale dajże mi się wytłumaczyć i sprawę moją przedstawić. Żaden sąd nie potępia niewysłuchanego.
— Daj mi pokój.
— A! jegomościuniu! jesteś zły na mnie, a ja cię kocham. Wilmuś cię kocha jak ojca. Chyba sobie uszy pozatykasz bawełną, inaczéj nie pójdę aż się oczyszczę, toć i mnie o mój honor idzie.
— Honor! powtórzył ruszając ramionami Tramiński, honor, starczyłoby ci uczciwości.
— Co to jegomość myśli — przerwał Wilmuś, goły, bez butów ale jestem honorowym człowiekiem. Wszystko ten los przeklęty robi; nie winienem.
Tramiński rękami uszy zatulił.
— Musisz mnie jegomość słuchać, to nic nie pomoże, ja o nic nie proszę. Pozwolisz się wyspać w przedpokoju to dobrze, nie, to pójdę gdzie do żyda na ławę, ale muszę się uniewinnić przed moim dobroczyńcą.
Tramiński tymczasem układał papiery na stole i szedł po lichtarz z umbrelką stojący na zapieczętowanym od wieków kominie.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/28
Ta strona została skorygowana.