Mecenas wyszedł po cichu, szeptał coś z kwadrans tajemniczo i wrócił z twarzą rozjaśnioną, trzymając paczkę jakąś pod połą szlafroka.
Humor zmienił się natychmiast.
— Prosić pana Żłobka, rzekł do Jacka.
Grzmot na wschodach, w dół do góry i Żłobek zdyszany stanął we drzwiach.
— Mój Żłobek — zlicz mi proszę co tam jest do wypłaty, pomyślałem sobie że mogę z mojéj kassy prywatnéj założyć, nim inne nadejdą fundusze.
Nie mówiąc ni słowa, ze zwykłym ukłonem podkomendny wysunął się, tymczasem paczkę którą trzymał pod połą szybko i zręcznie mecenas wsunął do szufladki w biurku i na klucz zamknął.
Ile razy Żłobek przychodził, można się było go domyśléć, gdyż dom się trząsł cały pod jego szerokiemi stopami.
— No — a co tam? spytał mecenas.
— Bagatela, oto regestrzyk.
— Istotnie, na myśl mi nie przyszło.
Dobył Jasieńko kluczy, szukał niby starannie jednego z nich, otworzył, wyjął spory pak asygnat, którego widok przyjemnie połechtał wzrok Żłobka i rzucił kilka biletów na stół.
— Tak będzie lepiéj, nie lubię żeby na mnie czekano.
Komedya została odegrana, ale jakim kosztem? nikt nie wiedział.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/280
Ta strona została skorygowana.