Jasieńko poszedł się ubiérać. Zwykł był zawsze dbać o to aby przyzwoicie wyglądać. Tym razem konferencya ze zwierciadłem była długą, poważną i szafa z sukniami stała otworem, dopóki zadowolony z harmonii wszystkich części ubrania, mecenas nie włożył surducika, który na nim leżał jak ulany. Paleto wielce eleganckie, rękawiczki nowe, kapelusz negliżowy świéżuchny, dopełniały ubrania.
Nie zapomniał nawet mecenas skropić chustki ess-bouquetem, i rozpromieniony wysunął się w ulicę. Śpieszył do pana Sebastyana, jak się domyśléć łatwo.
Na biédę nigdy jeszcze tyle osób go nie zatrzymywało po drodze i nie rozpoczynało rozmowy. Podróż na drugą ulicę trwała godzinę.
Wychodzącego z domu już postrzegł był wracający pod Byczą Głowę Sebastyan, domyślił się że te odwiédziny są dlań przeznaczone, zrazu zadumał czy nie lepiéjby nie być w domu, ale zważywszy że prędzéj czy późniéj przejść potrzeba będzie przez tę niemiłą przeprawę, wolał się zbyć odrazu. Pośpieszył więc przodem, żonę i córkę wysłał do ich pokojów z poleceniem aby się nie pokazywały, a sam, przybrawszy postawę niewiniątka — czekał.
Mamyż wydać go z sekretu, że chodząc pocichutku odmawiał:
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/281
Ta strona została skorygowana.