— Pod twoją obronę uciekamy się...!!
Zadzwoniono u drzwi. Mecenas zrzuciwszy paleto wszedł promieniejący, pachnący, uśmiéchnięty, ładny jak cukierek w złoconych papiérkach.
— Kocha-a-anego mecenasa, dobrodzieja! zawołał pan Sebastyan.
— Szanownego pana Sebastyana.
— Chwałaż Bogu żeś pan powrócił, zawołał mieszczanin, ja tam parę razy posyłałem się dowiadywać.
— Tak?
— Tak, chciałem rady i pilno mi było. Wystaw sobie asindziéj, no cóż! cóż było robić, zmęczyli mnie Paskiewiczowie, stało się, czekałem do wczorajszego dnia, ale wreszcie musiałem tranzakcyą podpisać i piéniądze wyliczyć!
Ktoby był spojrzał na Jasieńka wówczas, postrzegłby po całéj twarzy przebiegające jakby drgnięcie piorunowéj iskry, które przeleciało i znikło.
Stał milczący, nie wiedział co mówić.
— Jakto? z Paskiewiczami skończono?
— Zupełnie.
Milczenie.
— Ale zlituj że się pan, z uśmiechem bolesnym odezwał się Szkalmierski, ja umyślnie tę podróż odbyłem, spekulując na pański kapitał, paneś mi go najwyraźniéj przyobiecał.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/282
Ta strona została skorygowana.