Wszystko to w istocie doskonale sobie przypomniał Zwiniarski; czuł się winnym i stał jak na żarzących węglach. Mecenas nielitościwie grzecznie mówił daléj.
— Zważ tylko pan sam w jakiém mnie postawiłeś położeniu. Ufając jego słowu porobiłem umowy. Waćpanu łatwo zbyć mnie tém żeś dom kupił i nie życzysz sobie spekulować, ale ja jestem związany słowem mojém, a dla prawnika, którego dobra sława winna być nieposzlakowaną, niedotrzymanie przyrzeczenia to moralne zabójstwo. Któż mi teraz uwierzy? u kogo znajdę kredyt? Rachowałem dziecinnie na te dwa kroć, któreby były panu piękny procent przyniosły, szedłem tu jak do kassy, za godzinę mam wypłaty.
Pan Sebastyan drżał cały; nawykły do poszanowania danego słowa, czuł że te wymówki były uzasadnione i słuszne, gorzało w nim wewnątrz, rzekł sobie nareszcie: co będzie to będzie — trzeba słowo swoje wykupić.
— Ale na miłość Bożą, wyjąknął cicho i nieśmiało — mów że pan, ile w téj chwili potrzebujesz?
Mecenas tylko pochwycił uczynione wrażenie, widział że sprawa jego szła dobrze, i że należało tylko umiéć z położenia korzystać. Dosłyszał nawet brzęku kluczów w kieszeni. Témbardziéj więc nie śpieszył się z wymówieniem ostatniego słowa.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/284
Ta strona została skorygowana.