Mecenas schował bilety do kieszeni, mocno wyściskał ręce biédnego człowieka obsypując go najczulszemi zaręczeniami przyjaźni, poświęcenia, ofiarując usługi, obiecując złote góry.
Zwiniarski na to wszystko milczał jak kamień, kłaniał się, przeprowadził, a gdy nareszcie Szkalmierski wyszedł, odetchnął całą piersią.
— Odarł mnie, ale niech ludzie nie wiedzą, bo się będą śmieli.
Jeszcze mecenas zstępował z ciemnych wschodów, rozmyślając nad tém czemu się twarzyczka Polci pokazać mu nie raczyła, gdy weszła ciekawa pani Sebastyanowa. Mąż mrucząc z rękami w kieszeniach przechadzał się po izbie.
— A co? kochanie — zapytała zaglądając mu w oczy — a cóż? jakżeście skończyli z tym elegantem.
— No — nic — rozgadaliśmy się, tego... i poszedł sobie tego...
Jéjmość popatrzyła na męża a znała go dobrze.
— Coś ty jesteś kwaśny? pewnie ci wyciągnął?
— Gdzież zaś, ale nie! nie, kochanie, tylko mnie znudził. Bo to z temi interesami, ja nie umiem. Póki moja robota, zgódź się, zapłać to i dobrze, a jak już daléj, to mi sobie rady dać ciężko.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/287
Ta strona została skorygowana.