— Nie dałeś mu? nic? podejrzliwie spytała żona.
— Nic, a pocóżem mu miał dawać. Coś deszcz zaczyna kropić, rzekł, zbliżając się do okna.
— Dészcz! zagadujesz. Przyznaj się, wyrwał ci co grosza?
— Kiedy mówię że nie to nie — odparł Sebastyan. Błoto będzie okrutne.
— Oj! oj! bodaj żebyś ty w błoto nie wlazł z tą norymberską lalką.
— Daj że ty mi święty pokój kobiéto! com ja ci winien!
Pani Sebastyanowa zamilkła, odłożyła indagacyą do powolniejszéj chwili, ale jako osoba wytrawna, odeszła z przekonaniem iż mąż musiał swoję dobroduszność przypłacić.
Gdyby nawet mniéj była przenikliwą, wzdychanie małżonka przez cały wieczór i przez sen nocą, chmurne czoło, humor którego piwo wyklarować nie mogło, byłyby jéj musiały dać wielce do myślenia.
Pomimo nader szczęśliwego obrotu piéniężnego interesu, Szkalmierski odszedł nie pewien czy dobrze sobie postąpił — miał wszakże nóż na gardle. Nadzieje na p. Sebastyana córkę i kuferek ograniczyły się do tych dwudziestu tysięcy, które dla człowieka tak rzutkiego jak mecenas nie na długo starczyły.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/288
Ta strona została skorygowana.