Teraźniejszość była uratowaną, ale przyszłość?? Jasieńko wierzył w swą gwiazdę szczęśliwą, jutro było daleko, czerwiec i wypłatę Simsonowi miał czas przygotować. Środki tylko trzeba było na nowo wynaléźć, bo stare przygotowania runęły.
Temi myślami zajęty był mecenas. W początku przychodziło mu czasem gryzące wspomnienie matki, pewien niepokój z powodu bytności Wilmusia, który nie przepadł jak się spodziéwał, ale to wszystko zwał curon posterior, mniéj się o to troszczył.
Szło teraz głównie o postawienie się na świetnéj stopie, o dźwignięcie kredytu, o olśnienie ludzi łatwowiernych takim blaskiem, ażeby kłopotów piéniężnych przypuszczać i domyślać się nawet nie mogli.
Gdy Bartkowski nadszedł po wypłatę należności, mecenas przyjął go już wesoło, bez śladu wczorajszego bólu zębów, zapłacił mu do grosza wydatki, obszedł się z nim prawie protekcyonalnie i niby przypadkiem wygadał że miałby wielką ochotę nabyć ziemski majątek w okolicy.
Bartkowski źle uprzedzony przez Simsona niedowierzający zrazu, zrobił wielkie oczy, spuścił znacznie z tonu i pod koniec rozmowy, niemal był gotów na skinienie swój kapitalik znowu powierzyć nader zręcznemu prawnikowi.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/289
Ta strona została skorygowana.