Strona:Złoty Jasieńko.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

— Co Simson plecie, mówił w duchu odjeżdżając, ten człowiek jak kot choćby go z wieży zrzucił, na nogi upadnie i nic mu się nie stanie! Gdybym ja miał jego rozum, albo on moją oszczędność, coby to można zrobić! Ale szasta groszem jak plewą!
Powróciwszy do energii mecenas, — bo ją był chwilowo utracił — na wszystkie strony rozpostarł swe sieci. Para wieczorków kawalerskich zjednała mu większą jeszcze miłość złotych paniczów, a zobojętnienie dla prezesa, w chwili gdy na dom ten spadało dziedzictwo, nadawało nawet pozór bezinteresowności.
W Zakrzewku teraz trudno się było obejść bez rady jego. Prezes czuł ten brak. Baronowa nie wiedziała na kogo zdać interesa, gdyż rotmistrz wcale do nich nie był zdatnym.
Trzeciego czy czwartego dnia przybyła nawet znowu do mecenasa na konferencyą i po krótkiéj rozmowie przyznała mu się wzdychając, iż możeby inny wcale wybór zrobiła — to mówiąc spojrzała czule — ale rotmistrz opiérając się na przedawnieniu nie odstępuje praw swych, i okrutnie ją nudzi, a ona się go boi.
— Jeśli pójdę za niego — szeptała cicho — to zmuszona, wierz mi pan, przez litość, znam tego człowieka, gotówby sobie w łeb wypalić — mnie