sił braknie, że włosy powstają mu na głowie, że uścisk grobu życie zeń wyciąga.
Nagle wyrwał rękę i dłoń staréj matki opadła na łóżko. Mecenas nie oglądając się, nie mówiąc nic, wysunął się z izby, minął stojącego w sieni Tramińskiego, zszedł ze wschodów omackiem i machinalnie zwlókł się do domu.
Wchodząc na wschody, posłyszał wrzawę na górze i poczuł że nazad tam mu wnijść niepodobna; jak złodziéj wkradł się do sypialni, zamknął i posłał do gości z przeproszeniem że im służyć nie może.
Z powrotem do domu wrażenie którego doznał zwolna ustępować zaczęło, chodził długo, nie zmrużył oka aż nad rankiem, ale o południu z twarzą bladą siedział już przy stole i rozmawiał ze Żłobkiem spokojnie.
Wypadek wczorajszy wywołał naturalnie rozmaite domysły, rozpuszczono wieść o pojedynku, o tém nawet że mecenas kogoś zabił, że jakaś sprawa honorowa przerwała wieczór wesoły.
Na zapytania Szkalmierski ponurem tylko odpowiadał milczeniem, a z wejrzenia jego miarkować było można że nie chciał być badanym. Dano mu pokój.
Trzeciego dnia zrana oznajmił mu się Tramiński; z ruchem niecierpliwym i gniewnym kazał go wpuścić.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/304
Ta strona została skorygowana.