Natychmiast pozostałości po mecenasie prawnie zabezpieczyć musiano, opieczętowano mieszkanie, biuro i obwarowano do chwili spisania inwentarza. W miasteczku od najdawniejszych czasów nie pamiętano takiego wzburzenia umysłów. Ludzie kupkami zbiérali się po ulicach, piwiarniach, ogrodach i rozpowiadali sobie historye różne o Szkalmierskim. Nigdy ich tyle nie było co teraz. Każdy naturalnie sądził i tłumaczył wedle swoich dla mecenasa usposobień — potępiali go jedni, bronili żarliwie drudzy, domyślając się nawet podstępu jakiegoś nieprzyjaciół i zbrodni.
P. Sebastyan który jeden z piérwszych o wszystkiém wiedział, w ulicy pod wieczór spotkał się ze starym Tramińskim. Nie mówiąc nic, wyciągnął tylko ręce ku niemu i głową kiwać zaczął. Stary kancelista ruszył ramionami i — splunął.
— Ktoby się był spodziéwał! ktoby się był mógł domyślać że człowiek ten tak skończy?
— Jak skończy? zapytał Tramiński.
— A no — samobójstwem.
Stary znowu ruszył ramionami.
— A waćpan mówisz żeś go znał, zawołał. Prawda, dosyć ludzi nauwodził, oszukał i mnie — przecież nie na długo. W końcu dobrzem go już znał i powiadam wam — tacy ludzie kończą czasem śmiercią gwałtowną, ale — bądź jegomość pewien, nie z własnéj ręki — nie. Na to téż pewne-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/330
Ta strona została skorygowana.