miejsce słynie echem, które powtarza głos każdy po trzykroć bardzo wyraźnie.
Śmiechu mojego odbitego od wzgórzów i wody sam się prawie przeląkłem — zdawał mi się głosem tysiąca urągających szatanów.
Ale Jasieńko przerażony mało nie upadł ze strachu — potém począł biedz, przedziérając się przez krzaki i zniknął.
Nie rychło — głucho, zdala posłyszałem jakby turkot żywo oddalającéj się bryczki. — Otóż masz — dodał Tramiński — historyą prawdziwą owego utonięcia czy utopienia — któréj ja nikomu nie opowiadałem. Na mnie ona dziwne uczyniła wrażenie.
Śmiéch ten sam nie wiem zkąd i jak mi przyszedł — ale że jego musiał strwożyć nie pomału, nie ulega wątpliwości. Długo mu pewnie tętniał w uszach.
Wilmuś dziwnie usta skrzywił.
— Otóż ja o niczém nie wiedząc, rzekł, byłem pewny że coś podobnego zrobić musiał. Zabrał z sobą pono kradzionego grosza dużo, popłynął pewnie do Ameryki i daléj będzie bezkarnie ludzi oszukiwał. O! kochanemu braciszkowi na talencie nie zbywało.
— Tak, to mu przyznać potrzeba — odparł Tramiński — mistrzem był w swoim rodzaju — tylko że podobne kuglarstwa nigdy się długo nie wiodą. Kto tańcuje na linie, kark skręcić musi.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/338
Ta strona została skorygowana.