Alem się ja rozgadał — dodał Wilmuś, pewnie od rzeczy, i nie moja sprawa o tém sądzić.
Z początku gdzieśmy z Teklą stanęli a poczęli się rozpatrywać, było zdumienia wiele, taki przepych, taki przemysł, handel, fabryki; taki świat dopasowany we wszystkiém, że mu już zdaje się nic nie braknie.
Są ludzie co karmią, co bawią, co buty czyszczą, co zęby rwą, na skrzypcach grają, kijki strużą i drewionkom do zapałek końce całe życie ucinają. Wszystko to w niedzielę jak się wystroi, bankiera od jego chłopca nie rozróżnisz, a w Niemczech nie rzadko u jednego stołu siądą pić piwo.
I ot — w czém ich wyższość, to już niéma stanów — są ludzie.
Ten co ulice zamiata czuje się tak dobrze człowiekiem jak ten, co po nich jeździ cztérma końmi. Oprócz żebraka nikt ci czapkować nie będzie — bo to wszyscy czytać umieją.
Dlaczegośmy pojechali do Wrocławia i po co do Drezna, doprawdy nie wiem. Chciało się rzemiennym dyszlem odbywać drogę a widziéć co najwięcéj. Tekla i ja pchaliśmy się gdzie ino powiedzieli że jest co do widzenia. Jabym nie przysiągł tatku, że zrozumiałem wszystko co mi pokazywali, tego nie powiem; ale dużo rzeczy zrazu ciemnych powoli się rozjaśniało.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/347
Ta strona została skorygowana.