w młodości tego grzechu do wyrzucenia sobie nie miał. Nie ciskano więc kamieniami za to.
Drugim zarzutem, jaki mu czasem pocichu czyniono, że pieniądze lubił, ale téż dodać należy, że ich nie szczędził i używał.
Życie które prowadził w istocie zadziwiającém było nawet w tak pracowitym i zamożnym człowieku, przy największych dochodach. Szkalmierski od kilku lat żył po pańsku, coraz rozszerzając skalę swojego zbytku.
Gości już było pełno na górze i wesoła wrzawa dawała się słyszéć aż w sieniach, ilekroć drzwi od bawialnych pokojów się otworzyły, gdy powóz, widocznie wiejski, stary wygodny kocz, ciągniony parą koni rosłych w uprzęży skromnéj zatrzymał się przed kamienicą Leonarda. Z powozu głos się dał słyszéć.
— Stój — to tu!
Głowa wyjrzała ku oknom oświeconym.
— Ale tak — to tu.
Z kocza wysiadł powoli otyły mężczyzna, któremu służący w liberyi podał rękę, i o lasce powoli poszedł na wschody. Człek był niemłody, widać stare grzechy noszący w nogach, po polsku, bo mu jakoś ciężko iść było, spiérał się na lasce i stękał nieco. Twarz okrągła, rumiana, bez wielkiego wyrazu, niby dobroduszna a w fałdach uśmiechu kryjąca nieco chytrostki, — nic nie mówiła zrazu.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/35
Ta strona została skorygowana.