przyszedłem ze czterma guldenami, wygrałem tysiąc i drapnęłem.
— Wygrałeś tysiąc!! zawołała Tekla — waćpan...
— A no, a no, ja — jak mnie żywego widzicie, i to jeszcze w ten sposób że ani wiem jak się to stało. Przyszedłem do stołu, czegosiem się i bał i wstydził stawić. Naostatek skorciło, przystąpiłem jak złodziéj, zaczerwieniłem się jak panienka, rzuciłem cztéry guldeny, wtém ktoś mnie w bok trącił, odwracam oczy, zdaje mi się że znikły. A no! przegrana. Stoję jak głupi, i patrzę, patrzę. Rychtyk na czterech guldenach, tylko trochę daléj posuniętych, rośnie kupa grosza. Ot to! myślę sobie, szczęśliwy bałwan co je postawił, ależ po co je trzyma, prawie mu je zabiorą. No nic — stoję, kupa rośnie, narosło tego dosyć, aż kart zabrakło i jakiś jegomość odwraca się do mnie, znać widział żem stawił i pyta po niemiecku czy daléj myślę trzymać? Ja! osłupiałem, kupa była moja. Nuż za grabki, sunę do kieszeni, do chustki, kapelusz na głowę i drapaka. Tyleście mnie widzieli.
Cha! cha! oto mi się udało!
Częstochowski opowiedziawszy przygodę, poszedł, my z Teklą pokręciwszy się po Frankfurcie, zamyśleni oboje, wróciliśmy do gospody.
— Wartoby te dziwy zobaczyć! odezwałem się.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/350
Ta strona została skorygowana.