— A! nie! oparła mi się poczciwa Teklusia, skorci cię grać, po co? nuż przegrasz? Co tam ciekawego.
Dałem jéj słowo że grać nie będę jeśli cztery guldeny przegram i dopiéro się zgodziła na to, ażebyśmy pojechali ten sławny bank zobaczyć.
Przyznaję się że to było głupstwo i słabość, bo po co léźć w piekło, kiedy nic nie zmusza? Ale téż ciekawość piérwszy stopień do piekła.
Stanęliśmy tegoż dnia wieczorem, znaleźli drogą izdebkę pod łabędziem i poszliśmy razem do tego pałacu szatana. Co prawda to prawda że przepyszny, zdaje ci się że wchodzisz na królewskie pokoje, sufity złotem kapią, lokaje w liberyi, wszędzie zbytek i rozpusta.
Cztéry stoły a na nich kupy papiérów i rulony złota i porozsypywane garściami luidory, fryderychsdory, a dokoła blade twarze mężczyzn, kobiet, starców, młokosów, wlepione w tę grę i w karty i numera.
Przyszedłszy do piérwszego stołu, stanęliśmy i stali jak osłupieni, patrząc na przesuwające się pieniądze, które tak trudno zapracować a tak łatwo tu stracić! Tekli się na płacz zbiérało, tak się to jéj zdawało jakoś straszném, diabelskiém.
W naszych oczach wygrał jeden sto tysięcy franków, drugi się do ostatniego zgrał gul-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/351
Ta strona została skorygowana.