Trzeba się w nią było dobrze wpatrzéć aby w niéj więcéj niż na codzień ludziom dawała wyczytać.
Wąs zakrywał usta, pod nim co się działo, zgadywał kto mógł, oczy brwi rozrosłe zasłaniały, i złapać ich wejrzenia nie było łatwo.
Jeszcze nie doszedł do końca wschodów poważny gość, gdy się drzwi otworzyły i gospodarz, który zapewne słyszał powóz zachodzący, wyszedł na jego spotkanie.
Szkalmierski wyglądał więcéj na ładnego chłopca, którego powołaniem jest zabawa wesoła, niż na pracowitego prawnika. Ubrany wytwornie, pięknéj postawy, ślicznych rysów twarzy, regularnych a chłodnych, brunet uśmiéchnięty, zdawał się należéć raczéj do złotéj młodzieży, niż do grona juriskonsultów. Ale to właśnie stanowiło jego pociągającą oryginalność, że chociaż prawnik, był człowiekiem salonowym, że nie nudził nikogo, że się niezmiernie podobać umiał kobiétom i z każdym żyć, mówić, obejść się, tak iż go w godzin kilka oczarował.
— Panie prezesie dobrodzieju, co za łaska, prawdziwie, pragnąc miéć to szczęście widzenia go u siebie, spodziéwać się nie śmiałem. Serdeczne dzięki.
— Mój mości dobrodzieju! odparł nieco zasapany gość — nie ma za co!
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/36
Ta strona została skorygowana.