człowieka co ich z nieporównaną grzecznością w domu swoim przyjmował.
W chwili gdy gospodarz sadzał do zielonego stolika najdroższego swego gościa, prezes pochylił mu się do ucha, biorąc go czule za rękę.
— Mój mości dobrodzieju, gdy skończym trzy roberki będę miał z nim coś do pomówienia na osobności, maleńki interesik.
— Ale jeśli pan prezes każe, odparł pochylając się ku niemu Szkalmierski, to ja mogę mu służyć w domu, w któréj godzinie naznaczysz.
— Na co się masz fatygować, przy tylu zajęciach, mądréj głowie dość na słowie — śmiejąc się odparł prezes, miał bowiem zwyczaj mowę poczynać, przerywać i kończyć bujnym, zachodzącym się śmiéchem, który mu dobrze służył, dozwalając myśli niedopowiedziéć lub uczynić ją dwuznaczną.
— Jak prezes każe, jestem na usługi, dodał kłaniając się gospodarz.
Prezes rozbiérał karty, za całą odpowiedź skinął głową i ścisnął bardzo mocno rękę gospodarza w nabrzmiałéj tłustéj swéj dłoni.
Młodzież zgromadziła się przy stolikach, dobiérając do Ekarti, i innych gier hazardownych i nie tanich. Gospodarz dał się téż wciągnąć, bo miał zwyczaj okazywać się dobrym towarzyszem do wszystkiego. Wkrótce wrzawa zapanowała w salonie, a lufciki potrzeba było pootwiérać aby
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/40
Ta strona została skorygowana.