matka zaraz idzie do swojego pokoju, bardzo proszę, ja idę z nią także. Trzeba się raz rozmówić stanowczo;, ja pod tym strachem nieustannym głowę tracę tak być dłużéj nie może. Proszę iść, bo tu jeszcze który ze sług nadejdzie.
Stara matka z pokorą dziecka które przewiniło, w milczeniu powlokła się powoli przez sypialny pokój, jadalną salkę, sień, do małéj izdebki w któréj mieszkała przy kuchni.
Szczęściem dla mecenasa i dla biédnéj staruszki, cicho już było w domu, sługi spały i nikt nie mógł rozmowy poufnéj podsłuchać.
Izdebka matki wielce była odmienną od wytwornych syna salonów.
Było to mieszkanie ubogiéj sługi, klucznicy, umyślnie pokornie trzymane, aby stosunek jéj do gospodarza odgadniętym być nie mógł. W ciasnéj izdebce, na łóżko, stół, parę krzeseł i kufer ledwie było miejsce. Piecyk odrapany zajmował kąt jeden, różne sprzęty gospodarskie drugi. Na stole nad którym wisiała klatka z kanarkiem, leżała książka stara i okulary, a obok różaniec.
Mecenas wszedł za drżącą matką i stanął w progu zamyślony.
— Sama jéjmość miarkujesz, że tak już dłużéj żyć nie można. Jeśli się nie domyślili dotąd, to się lada dzień prawdy dopytają, ja w tym strachu nie mogę pracować.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/52
Ta strona została skorygowana.