szy się przez chwilę. Nie miał wiele czasu na sen, bo i rano wstać było potrzeba aby samemu w izbie uporządkować a być gotowym poodnosić papiéry panu Sebastyanowi i innym.
Wilmuś tymczasem stękając, spał ciągle na podłodze i już staremu odchodzić było potrzeba, gdy się nareszcie z tego ciężkiego snu przebudził. Tramiński znowu stał nad nim. Wilmuś jęknął naprzód chwytając się za nogę, ale natychmiast się uśmiéchnął aby swoją zbolałą twarzą gospodarzowi przykrości nie czynić.
— Aj! jegomościuniu — ot to zaspałem — zawołał, a wam już potrzeba odchodzić, ot zaraz się zwlekę, byle tylko tego nieszczęsnego buta jak nałożyć. Ale od czegóż młodość, zaraz, zaraz. Tylko się jegomość nie gniewaj na nieszczęśliwego Wilmusia.
— A jakże się ja gniewać nie mam, jak się nie mam gniewać i łajać, zawołał stary, kiedy się dobrowolnie gubisz. Masz młodość, siły, mógłbyś wszystko cobyś chciał, a zabijasz się, giniesz łajdacząc.
— To prawda, mój jegomość, smutnie odparł Wilmuś usiłując nogę zawinąć i biorąc za but — ale czy to ja na świecie komu potrzebny! co to komu zaszkodzi choćbym zginął! Ludzi jest dosyć, ja na świecie nie mam nikogo, a dalibóg żyć się nie chce. Jegomość nie jeden raz powiadałeś — ży-
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/59
Ta strona została skorygowana.