przeklętéj — to zamiotę, uprzątnę i będę na jegomości czekał z niecierpliwością głodnego żołądka i najprzywiązańszego serca.
Tramiński poruszył kieszeń, wydobył z niéj kilka dziesiątek i rzekł:
— Daj mi słowo że wódki pić nie będziesz.
— Zrozumiejmy się ojcze mój — odparł Wilmuś — kiedy i dopóki? Do towarzystwa wstrzemięźliwości należéć nie mogę, bo uczyniłem ślub przeciwny, nie mogę; a jak słowo dam to dotrzymam.
— Że za tę dziesiątkę wódki nie kupisz.
— Nie kupię, rzekł Wilmuś wstrzymując rękę starego którą pocałował — bo jéj nie wezmę. Dość już tego, ty pracujesz i sam nie wiele masz, a ja sobie rady dam, nie mogę.
— Głupiś! rzekł Tramiński, bierz, zjedz co ciepłego i leż spokojnie, a wracając poproszę doktora żeby tu zaszedł, bo mi się zdaje że róża w nodze. Trzeba ci będzie do szpitala biédaku.
— Do szpitala! zawołał głową kręcąc Wilmuś — aj! ojcze! to straszna niewola, bestye mustrują jak wojskowych, druga koza, prawda że człek ma bieliznę, klejek i bułkę, że nawet czasem się wódka przekrada, ale ja nie chcę szpitala. Noga młoda jak ja, ani o godzinę nie starsza odemnie, musi się sama wyreparować.
Tramiński niecierpliwie spojrzał na zegarek.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/61
Ta strona została skorygowana.