— Będzie człowiek, ino się wy szumi, rzekł Wilmuś, zobaczysz jegomość — aż się kiedyś zdziwisz. Ja już sam powoli do rozumu przychodzę.
— Ale bardzo powoli.
— A no — co robić! taka natura. Tu w mojém miasteczku, gdzie mnie już wydzwonili i wyświecili jak łobuza, niéma co popasać, trzeba indziéj miejsca szukać.
— Cóż będziesz robił?
— Albo ja wiem? rzemiosło mnie nudzi, siedziéć nie mogę. Cóż znajdę.
— Do czegóżby ci się chciało?
— Do góry brzuchem leżéć, fajkę palić i śmiać się, jegomościuniu, ale takiego rzemiosła na święcie niéma, chyba u wielkich panów. Tymczasem przez omyłkę urodziłem się ubogim.
— Więc cóż poczniesz? nalegał Tramiński — Wilmuś się uśmiechnął.
— Dalipan nie wiem, ręce są, dużo głupszych chodzi po świecie, toć się znajdzie robota i chléb.
— I znowu gorzałka, brewerya i biéda.
— Nie — nie, już dosyć rzekł stanowczo, Wilmuś, już dosyć tego, już mi to kością w gardle stało. Będę na złość im — porządnym człowiekiem.
— Komu? spytał Tramiński.
— E, to ja tak sobie plotę, rzekł zmieszany Wilmuś, tak sobie.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/68
Ta strona została skorygowana.