Tu wśliznęła się jeszcze raz, wołając go za sobą. Chłopak leciał, poprzedziła go do drugiéj izby jakby zlękła stara kobiéta, przez piérwszą przeszedłszy rzucając tylko ciche słowo gospodyni. Wilmuś w ślad za nią wbiegł i zobaczywszy ją, rzucił się na kolana.
— Matusiu! matusiu! począł płacząc wołać całując jéj nogi. Matuś, toć to wieki jakem ja cię nie widział. A! niech ci Bóg płaci, żeś mnie nie odepchnęła.
Staruszka rzuciła się na krzesło i płakała milcząca, z za chustki coraz spojrzała na zbiédzonego, bladego syna i łzy zaczynały jéj z oczów biedz znowu.
— Co się z tobą działo? co się z tobą dzieje!
— No nic, odparł Wilmuś — ot widzicie, nie dobrze, biéda, ale znoszę, zniosę, a wam? a wam? Juści wam tam dobrze przynajmniéj, kiedy mnie już niéma.
— Dobrze, cicho szepnęła stara, i rozpłakała się na nowo.
Nie rychło oboje przyjść mogli do słowa, on ją całował po rękach, ona się patrząc na schorowanego, znędzniałego biédaka od łez powstrzymać nie mogła.
— Mów, bo ja muszę powracać do domu, rzekła nareszcie, uchowaj Boże by się Jasieńko domyślił że ty tu, byłoby z tobą źle. Zlituj się nie
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/76
Ta strona została skorygowana.